Przeglądam właśnie swoje stare papiery i notatki maturalne. Kuzynka podchodzi w tym roku do egzaminu dojrzałości i sprawdzam, czy mam coś przydatnego. Siedzę w tym kurzu i wzięło mnie na wspomnienia. Niby tak dawno, a pamiętam jak dziś, kiedy siedziałam nocami przy kuchennym stole obłożona podręcznikami. Ledwo mi głowę było widać zza tych stosów. Nie żebym się tak pilnie uczyła, ale przeglądając te wszystkie mądre książki i notatki od starszych kolegów, miałam poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
Z regularną nauką różnie bywało.Wiadomo. Ten głupi wiek, kiedy zawsze na wszystko ma się czas, a spacer z kolegą ważniejszy jest od Mickiewicza i jego znajomych po piórze. Zawsze miałam tak dziwnie, że potrafiłam się wkręcić w jakąś epokę czy pojedynczy tekst do granic możliwości. Siedziałam potem w bibliotekach zaczytując nawet akademickie podręczniki. Znowu były takie okresy literackie, które nad wyraz mnie męczyły (taki romantyzm na przykład). Nijak nie potrafiłam się zmusić do nauki, choć zmęczyłam wszystkie lektury. Oczywiście do przewidzenia było, że kiedy wybije godzina zero i wylosuję te trzy nieszczęsne pytania na ustnej z polskiego (zdawałam starą maturę) to znajdę tam jakiegoś Słowackiego. No i obrodziło! Trafiłam aż dwa. Pamiętam, że przez chwilę zastanawiałam się czy uciec z klasy, czy błagać o możliwość ponownego losowania. Pomogły pokrzepiające, ciepłe słowa od jednej z polonistek.
Usiadłam, podumałam, zrobiłam notatki i poszło.
Wspominam egzamin z języka polskiego, bo na nim mi oczywiście najbardziej zależało i to on utkwił mi najmocniej w pamięci. Na pisemnym było trochę strachu, kiedy po jakichś dziesięciu minutach od rozpoczęcia egzaminu zachciało mi się do toalety. Tak reaguję na stres niestety. Koleżanka miała ten sam problem. Obie siedziałyśmy zrozpaczone, nie mogąc skupić się na pisaniu. W końcu się nad nami zlitowali (dzięki wam drodzy Psorkowie).
Po egzaminach wracałyśmy z koleżanką samochodem dumne i blade, wydzierając się do radia To już jest koniec, nie ma już nic!
Z późniejszych wydarzeń niewiele pamiętam. Wróciłam do domu na skrzydłach, zrzuciłam białą bluzkę i pognałam na autobus, aby z resztą maturzystów oddawać się naszej wolności 🙂
Taki stres tylko po latach miło się wspomina. Z perspektywy czasu to wszystko wydaje się śmieszne. Jacy myśmy wtedy byli dumni, że jesteśmy w czwartej klasie, najstarsi, najmądrzejsi. I trzymaliśmy się razem. Wiadomo, zawsze były grupki, ale przed maturą chyba poczuliśmy, że nieubłaganie zbliża się koniec naszej wspólnej drogi, bo każdy z każdym jakoś potrafił się dogadać. Bardzo żałuję, że do dziś nie udało nam się zorganizować spotkania po latach. A może jeszcze się uda?
Piszę o tym, bo jak patrzę na tegorocznych maturzystów to trochę im zazdroszczę. Nie nauki, nie stresu. Ale tej ekscytacji, tej świadomości, że oto otwierają się przed nimi drzwi dorosłości, że coś się kończy, a coś zaczyna. Że nic dwa razy… i tak dalej.
Zdawajcie pięknie kochani! I cieszcie się, bo to rewelacyjny okres! Mimo ogromu nauki!
Marta Rajchel,
nauczycielka języka polskiego w Diecezjalnym Liceum Ogólnokształcącym w Raciborzu.